piątek, 12 września 2014

Chapter seven

*Melanie*

Luke wytłumaczył mi wszystko, co związane z moją nową osobowością, również, co będę robiła, jako asystentka trenera. Z tego co wiadomo, to ma on straszny nieład w dokumentach oraz mam pilnować terminów jego spotkań. Nie potrzebna byłaby mu asystentka, gdyby nie zapominał o pilnych spotkaniach służbowych oraz umiałby zaplanować sobie czas pracy tak, aby zdążyć ze wszystkim. Ale dzięki temu znalazłam pracę i mam nadzieję, że któregoś dnia nie dostanę wymówienia, gdyż wszystko będzie nadrobione.
Pierwsza noc w nowym domu była trudna. Najpierw nie miałam gdzie spać wraz z przyjaciele, więc szybko pojechaliśmy do najbliższego sklepu po dmuchany materac. Cali szczęśliwi chcieliśmy już do napompować , lecz okazało się, że Luke nie ma pompki w bagażniku, która zawsze tam była. Chyba któremuś z jego przyjaciół była potrzebna. No to znów mieliśmy rundkę do sklepu. W późnych godzinach skończyliśmy trudzić się z naszym legowiskiem, więc gdy okazało się, że nie mamy żadnego koca, byliśmy załamani. Spaliśmy bez przykrycia i do tego w cienkich ciuchach. Może i byliśmy przytuleni do siebie, ale to nie uchroniło nas całkowicie przed zimnem. Większość nocy nie spałam z powodu warunków w jakich spędziliśmy noc, więc teraz wyglądam jak wyglądam. Dopiero rano wpadliśmy na pomysł, że mogliśmy włączyć ogrzewanie. No cóż... zrobimy to następnym razem,
Chodzę pomiędzy regałami i wybieram dodatki do swojego pokoju, który będzie czarno-czerwony, a przyjaciel zajmuje się sprawami papierkowymi związanymi z dowozem mebli, które zdążyliśmy już wybrać. Trochę przy tym się posprzeczaliśmy, ale wszystko na szczęście jest już dobrze.
- Wybrałaś już wszystko? - zapytał Luke, który znikąd zjawił się obok mnie. Nie lubiłam jak tak wyskakiwał, bo wtedy moje serce wali jak oszalałe.
- Chyba tak - odpowiedziałam mu i ruszyliśmy do kasy. Oczywiście chłopak płacił, a gdy wspominałam, że będę mu oddawała trochę na wypłatę, to on stanowczo odmawiał. Nie chciałam robić scen, więc po prostu odpuściłam sobie tą rozmowę.
Kolejnym etapem było pomalowanie domu. Przyjaciel poprosił paru zaufanych znajomych o pomoc w malowaniu. Oczywiście zgodzili się bez zastanowienia, co mnie ucieszyło. Podczas malowania bałam się, że zapamiętają mnie za dobrze i niedługo znów trafię do Cane Hill, lecz Luke zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze, co trochę mnie uspokoiło.
Prace nad nowym domem trwały 6 dni. Przez ten czas ze zwykłego, nieumeblowanego i białego domu, stworzono coś niesamowitego. Wszystko współgrało ze sobą. Zawsze marzyłam o takim domu, ale nie miałam pojęcia, że będę taki mieć. Będę wdzięczna mu do końca życia.
- Jak podoba ci się efekt końcowy? – zapytał przyjaciel, który przed sekundą pożegnał się ze znajomymi, którzy wykonali kawał dobrej roboty. Rzuciłam się mu na szyje w ramach wdzięczności, bo nie znam osoby, która tak wiele by dla mnie zrobiła.
- Jest cudownie! Jesteś naprawdę cudowny, wspaniały, boski! – mogłabym rzucać tak dalej epitetami, bo wiele mi ich przychodzi na myśl. Ale czy jest sens? Żadne słowa nie mojej wdzięczności wobec niego, nawet nie uczynią czegoś, co można byłoby potraktować jako podziękowanie, czy rekompensatę. Nawet nie opiszą tego, co panuje w moim wnętrzu.
- Teraz zostało mi tylko powitać cię w twoim nowym domu! Mam nadzieję, że pozwolisz mi tutaj nocować – powiedział, a ja uśmiechnęłam się na wypowiedziane przez niego słowa. Również wzruszyłam się, gdy dotarło do mnie, że to jest mój dom, mam nową tożsamość i jutro zaczynam pracę.  Od teraz rozpoczynam nowe, lepsze życie. Bez szpitala, pacjentów, wujka. Mam nadzieję, że ich już nigdy nie zobaczę, lecz los będzie chciał inaczej.
- Dziękuję ci jeszcze raz za wszystko – wyszeptałam i wtuliłam się w blondyna. On opiekuńczo objął mnie ramieniem i zaprowadził do sypialni, gdzie miałam uszykować rzeczy do spania.
- Musisz być na jutro wypoczęta. Z tego co wiem, to od jutra zaczynasz pracę, więc uszykuj sobie coś eleganckiego. Miłych snów, Melanie – powiedział i ucałował mnie w czoło na dobranoc. Zawsze to robił, gdy spaliśmy razem. Wtedy czułam się bezpieczna i chciana przez kogokolwiek. Nie mam na myśli, że mnie pokochał. Po prostu wiem, że zależy mu na naszej przyjaźni i w dobrych oraz złych momentach będzie ze mną. Przez najbliższy czas właśnie to pokazał.
- Mam prośbę. Gdy jesteśmy, to mów do mnie Julie, a nie Melanie. Kocham moje imię i ciężko będzie mi się z nim rozstać – poprosiłam przyjaciela, a on bez chwili zawahania, zgodził się. Podziękowałam mu ładnie i życzyłam dobrej nocy, a on następnie opuścił moje nowe królestwo. Tak jak radził mi przyjaciel, poszłam wykonać wieczorną toaletę, która nie różniła się niczym od innych. Po skończeniu czynności postanowiłam wejść do garderoby i spróbować wybrać odpowiedni strój na jutro. Moja garderoba jest wypchana po brzegi, więc mam zajęcie na dłuższy czas.
Po długich poszukiwaniach wybrałam czarną kloszowaną spódniczkę, którą pokochałam, gdy tylko ujrzałam ją w sklepie. Do tego postanowiłam założyć koszulę w czarno-czerwoną kratę, którą wsadzę w środek. Co do butów, to jeszcze nie wiem, ale najprawdopodobniej ubiorę ukochane, czarne vansy. W końcu muszę wytrzymać niewiadomo ile godzin, w odpowiednim obuwiu, a szpilki według mnie nie nadają się na długie chodzenie. Aby dopełnić strój, ubiorę kilka bransoletek.
Szukanie ciuchów na jutrzejszy dzień było dla mnie męczarnią. Nigdy nie lubiłam ich wybierać, a teraz jeszcze wyszłam z wprawy. Zanim trafiłam do szpitala, to wystarczyło jedne spojrzenie w głąb szafy i wiedziałam co mam ubrać. Tęsknię za tymi czasami, ale teraz będzie o wiele lepiej. Przynajmniej są takie moje założenia. Nie miałam ochoty na rozmyślanie o tym co jest, było i będzie. Podejrzewam, że zakończyłoby się to płaczem, którego wolę uniknąć, gdy w jednym domu jest ze mną Luke. Od razu wypytywałby mnie o powód mojego płaczu, ale przecież nie wyjawię mu prawdy. Nie mogę. Nie teraz.

Następny dzień

Obudziłam się o szóstej. Nie mogłam już dłużej spać, gdyż obudziłam się z powodu koszmaru. Mógłby on się powtórzyć, więc zamiast powrócić do snu, to po prostu włożyłam słuchawki do uszu i odpaliłam playlistę, którą wczoraj utworzyłam przed snem. Znalazła się na niej między innymi piosenka Green Day’a „American Idiot” oraz The Vamps i Demi Lovato „Somebody To You”. Pewnie dziwi was, że słucham popu i punku jednocześnie, ale ja lubię różne rodzaje muzyki. Green Day’a pokochałam przez przypadek, gdy robiłam tacie śniadanie. Włączyłam jedną ze stacji radiowych i akurat leciało w niej „American Idiot”. To jedna z piosenek, które przypominają mi o ojcu.
Niespodziewanie łzy zaczęły spływać mi po policzkach, gdy przypominałam każdy poranek spędzony z tatą. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, a gdy ktoś z nas miał problem, to po prostu o tym mówiliśmy i próbowaliśmy go rozwiązać. Raz miałam problem miłosny. Tata o nim wiedział i jego reakcją były słowa „podaj adres, a zaraz ten chłopak będzie wiedział, że mojej córci nie rani się”. Zachichotałam na tą myśl. Jakie to były piękne czasy… lecz już nie wrócą.
Drzwi otworzyły się i do pokoju wparował Luke. Nie zdążyłam otrzeć do końca łez, więc je zauważył, co spowodowało jego sprint w kierunku mojej osoby. Szybko usadowił się obok mnie i przyciągnął do siebie, jednocześnie wyciągając mi słuchawki z uszu, które uniemożliwiłyby nam rozmowę.
- Julie, dlaczego płaczesz? – zapytał z troską wyczuwalną w głosie.
- Przypomniał mi się ojciec. To nic takiego. Czasami każdy musi popłakać – wyjaśniłam i odsunęłam się od przyjaciela, który jedynie wysłał mi pocieszający uśmiech. – O której mam być w pracy? – zapytałam jednocześnie zmieniając  temat, gdy próbowałam wyjść z łóżka, ale na marne, gdyż byłam szczelnie owinięta w kołdrę. Nawet nie wiem kiedy i jak to zrobiłam.
- O jedenastej zaczyna się trening, więc mamy przyjść pół godziny przed – poinformował mnie. Znów byłam mu wdzięczna za wsparcie, bo sama bałabym się tam iść. Teraz ogarnia mnie strach przed rozpoznaniem mojej osoby. Boję się tego cholernie, więc przed najbliższy czas będę wychodziła rzadko z domu. Najprawdopodobniej tylko do pracy i do sklepu. Nigdzie więcej.
- No okej. Idę na dół coś zjeść, a potem zacznę się szykować – oznajmiłam i z trudem wygramoliłam się z łóżka. Zbiegłam wraz z chłopakiem do kuchni, gdzie zaczęliśmy przygotowywać śniadanie. Poprawka. On robił sobie śniadanie, bo mi wystarczyło jabłko, które leżało w miseczce na blacie. Nigdy nie jestem głodna, ale dla świętego spokoju jem choć trochę, aby nie mieć prawionych kazań, że nic nie jem. Wiem, że organizm potrzebuje jedzenia, abym miała siłę na przetrwania całego dnia, no ale ile można jeść?
- Nie podoba mi się, że zjadłaś tylko tyle, ale tak nie uda mi się przekonać cię do zjedzenia jeszcze czegoś – westchnął bezradny Luke. Przewróciłam oczami i chwyciłam kolejne jabłko. Od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech. Byłam z tego powodu zadowolona. – Ty idź się szykować, a ja posprzątam – powiedział Luke, gdy skończyłam zajadać owoc. Pokiwałam głową na znak zgody i popędziłam do sypialni, gdzie na krześle miałam przewieszony mój strój na dziś. Chwyciłam go i ruszyłam do łazienki, gdzie ściągnęłam z siebie piżamę za którą służyła duża koszulka i krótkie spodenki, a następnie wskoczyłam pod prysznic, aby odświeżyć się. Potem zaczęło się ubieranie, malowanie i robienie fryzury, na którą nie mogłam się zdecydować. Miałam dylemat, czy zrobić koka, francuza, a czy może zostawić rozpuszczone. Ostatecznie zdecydowałam się na ostatnią wersję.
- Pięknie wyglądasz, Julie – pochwalił mój wygląd Luke, który był ubrany zwyczajnie. Czarne rurki, biały podkoszulek i trampki. Nie jest on typem chłopaka, który stoi długo nad szafą i nie wie w co się ubrać. Jest tego przeciwieństwem. Ubiera się w proste rzeczy i wybiera je w pięć minut. Pozazdrościć tylko czasu.
- Dziękuję – odparłam krótko. Pokręciliśmy się jeszcze chwilę po mieszkaniu, a potem opuściliśmy dom i poszliśmy do auta Luke’a, aby wyruszyć w stronę stadionu i jednocześnie biura drużyny Doncaster Rovers. Jechaliśmy ponad dwadzieścia minut. W tym czasie podziwiałam tą część Doncaster, którą nigdy nie odwiedziłam. Dziwne. Mieszkałam tu jako mała dziewczyna i po śmierci, a nigdy w te strony nie dotarłam. Myślałam, że znam moje rodzinne miasto jak własną kieszeń, a tu niespodzianka.
Szłam cała podenerwowana w stronę gabinetu trenera, który mieścił się pod stadionem. Nigdy nie spotkałam się z takim czymś, bo zawsze biura znajdowały się naprzeciwko stadionu, a nie pod.
- Witam cię, Melanie! Jest mi bardzo miło cię poznać. Jestem pewien, że będzie dobrze ci się tu pracowało – powiedział na wstępie Paul Dickov. Uścisnęłam jego rękę i usiadłam z przyjacielem na wyznaczonych miejscach.
- Mi też miło pana poznać – powiedziałam niepewnie. Luke to zauważył, uścisnął moją dłoń i wysłał mi lekki uśmiech.
- No to może przejdziemy do konkretów. Będziesz moją asystentką, co na pewno już wiesz. Musisz uporządkować stertę papierów, którą pokarzę ci jutro. Na bieżąco będziesz zajmowała się moimi spotkaniami i rożnymi sprawami organizacyjnymi dotyczących meczów. Dzisiaj poznasz chłopaków oraz oprowadzę cię po tym budynku. To tak wszystko w skrócie, a więcej okaże się w praniu – wyjaśnił wszystko, co chciałam wiedzieć jak na początek. Pokiwałam tylko głową, bo nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Pan Dickov podsunął mi pod nos, którą uważnie przeczytałam. Nie zauważyłam w niej nic podejrzanego, więc po prostu podpisałam ją. Szef oficjalnie przywitał mnie w drużynie. Również zapewnił Luke’a, że jestem tutaj bezpieczna i może wrócić do domu.
- Przyjadę po ciebie jak skończysz. Miłej pracy – ucałował mój policzek i wyszedł z gabinetu.
- Mamy jeszcze chwilę do treningu, więc wyjaśnię ci co masz robić i jak – odparł szef, który bez mojej reakcji przeszedł do sprawy. Z piętnaście minut tłumaczył mi jak mam się zachowywać, jak się przedstawiać, jakim dziennikarzom odmawiać oraz jak załatwiać mecze wyjazdowe. Sądzę, że to nie będzie łatwe, ale przynajmniej nie będę się nudziła. Wolę harówkę tutaj niż bezczynne siedzenie w domu i rozmyślanie kiedy mnie znajdą.
Podczas drogi na boisko pan Paul dał mi wskazówki, w co mam się ubierać na jakie okazje, aby nie było wtop. Dzisiejszy strój nie nadaje się za bardzo na przebywanie na murawie, ale jest znośny, przynajmniej tak powiedział szef. Gdy zawodnicy nas ujrzeli, ustawili się w szeregu i oczekiwali na słowa ich trenera. Chyba wytresował ich jak w wojsku.
- Chłopaki, to jest Melanie Powell i będzie moją asystentką. Jest w niektórych sprawach już obeznana, więc możecie pytania kierować również do niej. Tylko bądźcie dla niej mili. Jasne? – zapytał. Każdy po kolei mówił, że rozumie. Trening jednak nie mógł się zacząć, bo brakowało jednej osoby.
- Przepraszam za spóźnienie! – krzyknął jakiś chłopak, którego rozpoznałam po głosie. Dziwne, że słyszałam go tylko raz, a już rozróżniam jego głos. Sama nie wiem dlaczego. Tak, mam na myśli tego piłkarza, którego spotkałam podczas ucieczki. Tego pana z pięknymi, niebieskimi oczkami, które widzę zawsze po zamknięciu oczu.
  - Przepraszam za spóźnienie – powtórzył się Tomlinson. Na początku mnie nie dostrzegł, ale gdy to się stało, zapytał się kim jestem. Odetchnęłam z ulgą, bo nie poznał mnie. W duchu skakałam z radości, bo nikt nie wie kim jestem i na pewno nie pozna mojej prawdziwej osoby.
Trening trwał dwie godziny, ale były w między czasie dwie przerwy. Na każdej z nich byłam obserwowana przez Louisa. Czułam się dziwnie, ale musiałam być w stu procentach skupiona na pracy, więc nie mogłam pozwolić sobie na podejście do niego i zapytanie o co mu chodzi. Szef kazał pracować mi na powietrzu, żebym nie gnieździła się w podziemiach i żeby miał mnie na oku. W końcu to mój pierwszy dzień pracy.
- Dzięki, chłopaki. Idźcie się przebrać i widzimy się jutro o tej samej godzinie – powiedział pan Dickov.  Wszyscy poszli w stronę szatni, nawet szef, oprócz jednej osoby. Na pewno każdy z was wie, kogo mam na myśli. Gdy stał nad mną, to udawałam, że go nie widzę i wypełniam papiery. Gdy odchrząknął, to postanowiłam zwrócić na niego uwagę.
- Słucham? Pomóc panu w czymś? – zapytałam, a on tylko się zaśmiał. Spojrzałam na niego podejrzliwie. O co mu chodzi do cholery?
- Jaki pan? – a to o to mu chodziło! – Jestem Louis. Czy my się przypadkiem nie spotkaliśmy ostatnio? Wpadłaś na mnie po meczu – powiedział. Próbowałam udawać obojętną, ale tak naprawdę bałam się jak cholera. Rozpoznał mnie, rozpoznał mnie… Co robić? Uciekać? Może skłamię? Jestem nawet w tym dobra, więc nie sprawiłoby mi to problemu. Na szczęście przybyło moje wybawienie w postaci jakieś brunetki.

- Louis, kotku. Idź się przebieraj, bo musimy jeszcze wstąpić do jednego sklepu – mówiła lekko piskliwym głosem jego dziewczyna. Chyba. Przynajmniej można było to rozpoznać po jej zwrocie do niego. Posmutniałam na myśl, że jest zajęty. Każdy przystojniak, a tym bardziej piłkarz, zawsze znajdzie kogoś sobie. Zaintrygowała mnie jego osoba, ale teraz to już nie ma znaczenia.


-----
Cześć wszystkim!
Na wstępie bardzo Was przepraszam, że przez prawie miesiąc czekaliście na rozdział! Szkoła się zaczęła i musiałam się dużo uczyć, bo to ostatnia klasa gimnazjum. Czekają mnie egzaminy do których mam 3 godziny dodatkowe na rozwiązywanie testów. Masakra...
Ale coś mnie wzięło na pisanie i dokończyłam rozdział, bo zaczęty już miałam dawno. 
Przepraszam również za błędy, które na pewno jedna osoba wyłapie :) 
A co do rozdziału. Jeżeli uznacie, że nie spełnia Waszych oczekiwań, to po prostu zawieszam bloga i wrócę, gdy będę dysponowałam czasem, aby regularnie dodawane były rozdziały, i gdy będę czuła się na siłach.
Decyzja należy do Was! Ma zawiesić bloga czy dodawać, gdy będę miała czas na pisanie? Piszcie w komentarzach.
Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem! <3 Również za wyświetlenia każdego dnia i za dodawanie się do obserwowanych! Nawet nie wiecie jak bardzo mnie to cieszy.

Znów coś pogrzebałam, gdy kopiowałam rozdział i wygląd posta jest inny. Przepraszam za to najmocniej, ale nie umiałam tego usunąć.

Miłego weekendu życzę!! <3